Czy wiesz co tak naprawdę odkładasz na później, w swojej gonitwie dnia codziennego?
2023-02-15W naszym życiu są takie momenty, gdzie wszystko zwalnia w naturalny sposób. Święta, przełom nowego roku, długie weekendy, wakacje, urlopy.
Takim momentem w moim życiu jest czas, gdy pakuję plecak i jadę gdzieś przed siebie. Jest to dla mnie wyjątkową chwilą. Chwilą, w której wypinam się, na jakiś pewien okres czasu, z pędzącej codzienności.
Uwielbiam ten moment, kiedy zarzucam sobie plecak na plecy i robię ten pierwszy krok za próg. Teraz już wiem, że schodzę z utartego szlaku i ruszam ku nowej przygodzie. Nie wiem, co ona przyniesie, ale morda się cieszy.
Zostawiam za sobą, wszystkie te rutyny, obowiązki, sprawy do załatwienia, czasami pracę, która jednak często podróżuje ze mną. Wszystko to, co dzieje się w nieustającym pośpiechu, zostaje daleko za mną. Jednym słowem, robię sobie „przerwę techniczną” w codziennym wyścigu, by naładować swoje baterie i być gotowym na nowe.
Może zgodzisz się ze mną lub nie, ale w naszym życiu jest tak, że ciągle za czymś biegniemy,
a właściwie bez ubarwiania, nazwijmy to po imieniu, „zapierdalamy” niczym chomik w swoim kołowrotku.
Minuta po minucie, dzień za dniem, aż wszystko nam się zaczyna zlewać w jedno i mamy wtedy wrażenie, że czas ucieka nam się między palcami. Tak mija dzień, tydzień, miesiąc i kolejny rok. Przyzwyczailiśmy się już do tego tak bardzo, że dawno umknął nam fakt uczestnictwa w pewnym szalonym wyścigu.
Jednocześnie pamiętamy jeszcze czasy, gdy śmialiśmy się, patrząc na innych zabieganych, pędzących przed siebie. Z jakiegoś powodu zakładaliśmy wtedy, że nigdy nas to nie spotka. Przecież my jesteśmy inni, wyjątkowi.
Tylko czy na pewno?
Czy spoglądałeś ostatnio na swoje plecy? Sprawdzałeś, czy przypadkiem ktoś nie nakleił Ci twojego własnego numeru startowego
Powiem Ci coś w tajemnicy. On tam jest i zawsze był. Są takie chwile w naszym życiu, kiedy ten numer dostrzegamy, ale szybko wyrzucamy to z głowy, udając, że go nie ma. Jest to ta chwila, gdy w skrajnym wyczerpaniu padasz na twarz i łapiesz krótką autorefleksję - „na ch… mi to było, przecież miało być inaczej”. Myśl, o której zapominasz, gdy tylko się zregenerujesz i wrócisz do sił, wpinając się ponownie w bloki startowe do kolejnego etapu jakiegoś biegu. Jak to mówi mój znajomy: „Kawa, papieros, kupa... START, byle do wieczora. Wtedy padam na twarz, by rano ponownie wstać, a w weekend odreagować i tak w kółko do zajebania”.
Swego czasu na szkoleniach można było usłyszeć ostrzeżenie od trenerów prowadzących „Uważaj na wyścig szczurów!!. Przegrasz czy wygrasz nadal pozostajesz szczurem”. U części uczestników pojawiał się głośny śmiech. Natomiast u kilku osób pojawiała się autorefleksja związana z ich własnym wyścigiem, sprawiająca tym samym duży dyskomfort. Najczęściej ukrywany pod udawanym uśmieszkiem, tak by nikt tego nie zauważył.
Oczywiście działanie trenera było celowe. W myśl idei sprzedażowej „Na początku rozdrap ranę by klient poczuł ból, by za chwilę zaoferować plaster który go złagodzi”. Szybko wyłapywali tych nieszczęśników z autorefleksją, by w odpowiedniej chwili zaproponować im rozwiązanie. Dać przysłowiowy plasterek w postaci swojego produktu, szkolenia.
Nie ukrywajmy. Prawda jest taka, że jakiś wyścig zawsze jest i zawsze będzie.
Mniejszy, czy większy, szybszy lub wolniejszy.
Za podwyżką, za premią, za nowym gadżetem, za pracą, spłatą kredytu lub by mieć po prostu na utrzymanie, powiązać koniec z końcem, zapewnić bliskim bezpieczeństwo.
Czasami jest to po prostu wyścig myśli związany z pewną życiową sytuacją, którą często określamy mianem „problemu”
Czy tego chcemy, czy nie, zawsze jest jakiś wyścig.
Kwestia tego byśmy byli tego świadomi i sami podejmowali decyzję, czy chcemy w nim uczestniczyć. I czy to jest w ogóle Twój wyścig? Może idąc za tłumem, niechcący podpiąłeś się pod jakiś obcy maraton i biegniesz przed siebie, nie wiedząc gdzie i dlaczego?
Warto więc w tej chwili zatrzymać się, rozejrzeć i pomyśleć.
Czy to jest mój wyścig, czy chce w nim uczestniczyć?
Jeśli tak, to warto poznać jego zasady oraz przygotować się do niego tak, by na koniec zająć jak najlepszą pozycję w rankingu, osiągając swój cel bez uszczerbku na zdrowiu psychicznym, fizycznym oraz by nie ucierpiały przy tym nasze relacje z rodziną, bliskimi znajomymi.
Niestety najczęściej tak się dzieje, gdy nieświadomie biegniemy, że coś nam umyka, coś tracimy, dopiero po jakimś czasie dziwimy się, że coś jest nie tak.
W swojej pracy pomagam innym odnaleźć siebie w tej codziennej gonitwie, uświadomić sobie, że ona jest i poznać jej zasady lub napisać własne, a jednak sam też potrafię bezmyślnie wpaść, od czasu do czasu, w jakiś durny wyścig. I nie mam na myśli tych, które sam sobie stworzyłem. Te wykreowane przeze mnie, to moje plany, cele, marzenia, które konsekwentnie realizuję i które dobrze planuję. Chodzi mi raczej o taki dziki pęd, w który wpędza mnie, raz na jakiś czas, mój perfekcjonizm, obowiązkowość i pasja, bo kocham to co robię. Kocham salę szkoleniową, pracę z ludźmi, pomaganie im, więc gdy dostaję propozycję prowadzenia szkoleń, to chętnie się tego podejmuję. Właściwie, to jaram się jak dzieciak na widok lizaka, w myślach powtarzając sobie: „daj, daj, daj” i z błyskiem w oku przebieram już nogami.
Jednak, gdy mam szkolenie za szkoleniem przez ponad dwa miesiące w różnych miejscach Polski, a w domu pojawiam się tylko po to, by się przepakować, a w międzyczasie ogarniam jeszcze inne projekty, to uwierz mi, jest to bezmyślny pęd, który prędzej czy później zwala z nóg i odbija się czkawką.
Pasja czy nie, zawsze trzeba to dobrze rozplanować, odpowiednio poukładać, tak by mieć z tego prawdziwą przyjemność oraz siłę na cały maraton, oraz każdy jego etap, a to wymaga dobrego planu, zadbania o siebie.
Oczywiście, nie można w tym wszystkim zapomnieć o swoich bliskich oraz znajomych, bo bez dobrego dopingu, jaki daje Ci wspierająca publiczność, kiepski to bieg, a i ciężko się wtedy nogami przebiera, choć mimo to wielu i tak dociera do mety, do swojego upragnionego celu.
Warto pamiętać, że nawet największy outsider nigdy nie chce być sam. Chce mieć z kim iść przez życie, dzielić z drugą osobą te małe oraz wielkie chwile których doświadczamy podczas swojej drogi, oraz ten moment gdy się jest na szczycie. Ważne mieć kogoś, kto po prostu sprawi, że chce mu się bardziej. Skąd to wiem?
Wiem, bo nim jestem.
Kiedyś, gdy byłem młody i głupi, głośno bym temu zaprzeczył. Robiłem różne dziwne rzeczy, by tylko zagłuszyć w sobie samotność. Teraz wciąż młody ;) duchem, wiem, że moja „samotność” to część mnie. Uwielbiam ją i potrzebuję, by się zregenerować i którą wykorzystuję świadomie do pracy twórczej. Jednak nigdy i nic nie zastąpi cudownej chwili, którą możesz dzielić z bliską Ci osobą oraz ta świadomość, że ktoś zawsze jest przy tobie, choćby tylko myślami, bo akurat jesteś na drugim końcu świata, ale jest, i jest to osoba dla Ciebie wyjątkowa. I nie chodzi mi tu tylko i wyłącznie o tak zwane „Drugie połówki”, bo takimi osobami są również osoby z naszej rodziny, dzieci, przyjaciele.
Nie ma nic piękniejszego i ważniejszego niż to.
Dlatego teraz pomyśl przez chwilę,
jaką masz przyjemność z wygranej, gdy na podium stoisz sam.
Oczywiście, na początku pomimo zmęczenia, masz w sobie ogromną radość z dokonania rzeczy niemożliwej, we własnym mniemaniu. Adrenalina tryska uszami. Stan euforii aż rozsadza od środka. Nareszcie się to spełniło, masz to!. Osiągnąłeś coś, na co długo pracowałeś, czemu poświęciłeś masę czasu i energii. Zrealizowałeś swoje cele, marzenia. Jest w tobie wszechogarniająca radość, rozpiera Cię duma. W tej chwili unosisz swój upragniony puchar, słyszysz oklaski, wiwaty i czujesz to niesamowite uczucie, które rozchodzi się po całym Twoim ciele. Tak, zrobiłem to. Jestem zajebisty!!!!
Naprawdę poczuj to, zamknij oczy wyobraź to sobie i poczuj, każdą komórką swojego ciała.
Potem emocje opadają, zaczynasz się rozglądać.
Pierwsze miejsce to wysokie podium. Stąd naprawdę masz doskonały widok na wszystkich i wszystko wkoło. Powoli zaczynasz dostrzegać tych, co zajęli dalsze miejsca. Zauważasz ich radość oraz to, jak dzielą się nią ze swoimi bliskimi. Słyszysz ich radosne śmiechy, krzyki i wiwaty. A ty pomimo to, że wygrałeś, to jesteś sam. Z tego miejsca również widzisz całą swoją drogę, jaką przebyłeś, do tu i teraz. Co podczas biegu zrobiłeś, jakich dokonałeś wyborów, co poświęciłeś, by znaleźć się w tym miejscu? Tu i teraz. I wtedy może pojawić się pytanie:
Czy, aby na pewno, wygrałem?
No właśnie, czy na pewno? Pojawia się wątpliwość, a za nią wszechogarniające uczucie pustki. Pustki, która czasami jawi się niczym czarna dziura, która zasysa cię do środka, gdzieś na wysokości splotu słonecznego, i ten ogarniający ciebie lęk, któremu towarzyszy delikatne i niepokojące drganie wewnątrz, po którym poznajesz, że jest źle.
Dla niektórych jest to punkt zwrotny, by coś zmienić w swoim życiu. Zmienić taktykę treningową tak, by mieć czas na bieganie i na życie prywatne. Ktoś inny odkryje, że dla niego lepsze są mniejsze dystanse. Nie są one tak mordercze i nie wymagają takiego dużego zaangażowania, a może między jednym a drugim biegiem potrzebują więcej czasu na regenerację. Wszystko po to, by bez względu na pozycję, jaką zajmą, była w tym prawdziwa radość i by mieć z kim ją dzielić, komu opowiadać o swoich wyczynach wieczorową porą przy kominku.
Są też tacy którzy by zagłuszyć to uczucie, szybko znajdują sobie kolejny wymagający bieg, może nawet dwa lub trzy jednocześnie.
Właściwie to nieważne, ile ich będzie i jak bardzo będą wykańczające.
Najważniejsze, by odciągnęły uwagę od tego uczucia, tego czego się boimy i z czym nie chcemy się zmierzyć. Niech to po prostu zniknie w pędzie dnia codziennego. Wszystko, byleby tego nie czuć.
Przed czym uciekamy?
Każdy z nas przed czymś innym; przed życiem, zaangażowaniem, samotnością, samym sobą, swoją przeszłością, a nawet przed miłością. Każdy z nas ma swój własny prywatny powód. Lęk przed konfrontacją z tym „powodem” sprawia, że robimy wszystko by być w ciągłym ruchu, tak by to bolesne dla nas rzeczy nie miały szansy wynurzyć się na zewnątrz. Jednak życie ma to do siebie, że zawsze się upomni o swoje. Jeśli tej lekcji nie odrobiłeś, podsunie ci kolejną, bardziej bolesną. Tą zignorujesz, to przyjdzie jeszcze jedna i kolejna, aż wreszcie pojawi się ta, która zwali Cię z nóg i sponiewiera, że hej. Wtedy trzeba będzie stanąć w prawdzie i zmierzyć się ze swoimi lękami i odrobić zaległą lekcję.
Dlatego warto do tego usiąść wcześniej, gdy jest to tylko lekkim kuksańcem, małym potknięciem. Pamiętajmy, że zawsze wkoło nas znajdzie się ktoś, kto nam w tym pomoże. Ktoś, kogo możemy poprosić o pomoc choćby tylko po to, by był przy nas i wsparł nas swoją obecnością, cichym wsparciem. Znajomi, przyjaciele, rodzina.
Jest jeszcze jedna grupa, ale Ci to nawet nie wchodzą na podium. Zapierdalają dalej i w tym swoim biegu nawet nie zauważają, że właśnie coś osiągnęli. Oni już tuż przed metą narzekają, że mogliby mieć coś więcej, lepiej. Jeszcze nie skończyli tego biegu, a już tak naprawdę wystartowali w następnym. I tu również jedni coś gonią, a inni przed czymś uciekają.
Ale co tak naprawdę sprawia, że ten codzienny bieg staje się tak niebezpieczny?
Dlaczego tak wiele tracimy, gdy w nim się zatracamy, a gdy wygrywamy i stajemy na podium, okazuje się, że jesteśmy sami, chociaż na jego początku byliśmy częścią większego zespołu, rodzinny?
Otóż jest wiele takich elementów, ale chciałbym Ci opowiedzieć o trzech konkretnych, których sam doświadczyłem i z którymi najczęściej spotykam się w swojej pracy i zrobię to w kolejnym artykule któremu również poświęcę sporo słów i czasu.
Do tego czasu pomyśl jak to jest u Ciebie z tym wyścigiem przez życie? W ilu startujesz, jak je planujesz, czy coś gonisz, czy może uciekasz oraz, czy wszystkie one są Twoim wyborem?